top of page

Złote jajka.

Oo… Wstałem rano. Umyłem się, przejrzałem w lustrze i stwierdziłem, że już najwyższy czas pójść do fryzjera, bo moje włosy zaczynają przypominać powyginane siano. Trudno, jutro się tym zajmę, pomyślałem i podśpiewując sobie, udałem się żwawym krokiem do kuchni.

Położyłem patelkę na ogień, wlałem olej, aż tu nagle…. tragedia. Gdzie są jajka? Nie ma… znaczy są, ale nie te wiejskie od wolnej kury. W rogu lodówki w dziwnie odbarwionej platonce stały hipermarketowe jajka. Tak, jeśli ktoś się pyta, to te małe dziwnego koloru owalne ,,cosie”. Rozbiłem jedno- szału nie ma. Rozbiłem drugie- z pustego to i Salomon nie naleje, pomyślałem. Dla objętości wbiłem jeszcze trzy. Po chwilowym mieszaniu drewnianą łopatką, wyłożyłem wszystko na talerzyk. Już z cieknącą ślinką zabieram się do jedzenia, już widelec kieruje się ku moim ustom, kiedy nagle, mój nos wyczuwa zgniliznę; czy jak kto woli zepsute jajo. Tak… moje śniadanie wylądowało w koszu, a ja głodny pojechałem na uczelnie.

I to by był finał tej całej historii.

Tylko jest jeden problem.

Taki, że aktualnie dowiaduję się, iż tam, gdzie kiedyś kupić można było wiejskie jajka. Teraz powstanie kolejny hipermarket z butwiejącymi ,,kulkami z żółtkiem”. Chyba niedługo na balkonie postawie kurnik, lub wejdę w nielegalne interesy z jakąś wiejską babuszką.

Może i nowo wybudowana ,,kura” będzie znosić złote jajka, ale śmiem twierdzić, że nie dla nas, bo nam pozostaną jajowate ,,cosie” w podejrzanych platonkach.

bottom of page