top of page

"Ciemność widzę, ciemność..."


Społeczna akcja elektryfikacji wsi.

Pierwsza była Biedronkowa. Ludzie dosyć mieli już życia po ciemku. Z urzędem im nie wyszło, to sami sobie założyli oświetlenie. Zebrali wśród siebie fundusze, naradzili się gdzie mają stanąć słupy – ważne, aby na działce prywatnej - i zrobili. Łącznie można naliczyć 22 sztuki, ulicy jest jakieś pięćset metrów, więc to co przez lata było nierealne stało się faktem - gdy zapadnie zmrok na całej długości jest jasno. Koszt? - kilkaset złotych - materiały plus montaż; eksploatacja - lampy nowoczesne, LED-y - jakieś pięć złotych miesięcznie, więc dla każdego budżetu do udźwignięcia. W ślad za Biedronkową poszły następne - Żucza, Żabia, Bratka, Czereśniowa, mniej lub bardziej kompleksowo, ale razem uzbiera się kolejne dwadzieścia parę sztuk.

Czy to się sprawdza?

Ludzie raczej sobie chwalą, inaczej się teraz na taką ulice wjeżdża. Jest raźniej, nie ma się wrażenia wpadania w czarną otchłań - po prostu złe się od światła przecież trzyma z daleka. A i przejść można suchą nogą nie wpadając w kałuże. Czy jednak właśnie tak powinno być, że ludzie sami muszą sobie takie latarnie stawiać? A urząd to co robi? - zapytałby niejeden. Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Dla gminy jedna latarnia ze wszystkimi pozwoleniami, papierami, uzgodnieniami i wymogami jakie trzeba formalnie spełnić tworzy dość duży koszt. Wiadomo, każdy wykonawca czy zleceniobiorca musi swoje wziąć, więc spokojnie można przyjąć, że wyjdzie kilka, o ile nie kilkanaście tysięcy złotych za sztukę. Jeżeli przemnożyć to razy kilometry zamieszkałych i nieoświetlonych dróg w naszej gminie uzbiera się pewnie z kilkanaście milionów, a to już spora pozycja w budżecie. Oczywiście można to rozłożyć na lata i powoli dłubać przy problemie, lecz dla wielu mieszkańców oznacza to i tak wieloletnią perspektywę oczekiwania. A ile przy tym konfliktów, ile nieporozumień, komu pierwszemu latarnię, w której miejscowości, przy której ulicy? Pewnie by się jakiś system dało

wypracować, chociaż jak na razie pewnie się o tym nie myśli.

Temat oświetlenia ulic lub choćby zainstalowanie jednej czy dwóch lamp w jakimś miejscu pojawia się obficie w aleksandrowskim budżecie obywatelskim. Zapotrzebowanie na światłość jest więc spore, ale w zderzeniu z urzędowo-formalną praktyką niestety nie ma szans. Przepychanka z zakładem energetycznym; świadomość, że sprawa braku oświetlenia nie jest paląca, skutkować musi w efekcie opieszałym działaniem. I potem na lampę czeka się miesiącami, aż wszystkie czynniki powezmą stosowne decyzje.

No to wychodzi, że jednak we własnym zakresie nie jest źle. Jest szybko i tanio, nie zawsze jest kompleksowo i przez to trochę mniej skutecznie. Ale jest jasno i to się chwali, widać wtedy , że tu gdzieś ludzie mieszkają. Czy to jest jednak właściwa droga dla innych, podobnych ulic? Być może, ale pamiętać trzeba, że organizacja tego zadania nie jest znowu taka łatwa. Nie zawsze przecież są odpowiednie warunki, żeby mieszkańcy mogli skrzyknąć się do działania, nawet jeśli w perspektywie są znaczne korzyści dla każdego. Szkoda też, że w tej formule nie ma raczej miejsca na dofinansowanie ze strony urzędu. A i sama organizacja przedsięwzięcia nie jest łatwa, bo nie wszędzie znajdzie się jakaś osoba lub grupa osób z inicjatywą. Tutaj mógłby przyjść z pomocą lokalny biznes – być może byłby to dla kogoś sposób na interes – dostarczyć sprzęt i ogarnąć montaż, ale przede wszystkim znaleźć chętnych. Trudne, ale nie niemożliwe.

Tak więc pozostawiamy zainteresowanym materiał do rozważań na nadchodzące długie, ciemne zimowe wieczory. Bo potem, w okolicy kwietnia temat traci na aktualności. I tak jest mniej więcej do początku września.







bottom of page