Wszystko mi mówi, że… święta tuż-tuż. Ponownie i cyklicznie jak co roku; jedni zestresowani i źli biegają pomiędzy sklepowymi regałami; drudzy w amoku i z dzikim szaleństwem w oczach, a w ręku z wilgotną ściereczką przecierają szafki, parapety oraz pokryte grubą warstwą kurzu obwoluty książek stojących na równie zakurzonych półkach; trzeci pogrążeni w mistycznej kontemplacji nad Bogiem leżą krzyżem i modlą się; a czwarci, piąci i którzyś tam w logicznym ciągu osobowej kolejności coś robią. Coś swojego… może dla domu (myją okna, koszą trawnik czy cokolwiek, co robi się w około swojej chałupki)… może dla siebie (zmieniają fryzurę, wykupują roczny karnet na siłownię)… a może (chodź to bardzo optymistyczna i zabarwiona lekko altruistycznym patosem nadzieja) robią coś dla innych. Ciekawe.
Od zawsze wykonujemy jakieś czynności, nieustanie jesteśmy w jakimś ruchu, w jakiejś akcji, bo chyba na tym w końcu polega życie – na ciągłym działaniu.
Myślę więc, że okres przedświąteczny, a przede wszystkim one same są sprawą indywidualną, a zarazem czysto subiektywną wolą ich spędzania. Człowiek nie jedno ma imię, tak więc przeżywanie przez niego dni z kalendarza nie powinno odbywać się na zasadzie kopiowania innych ludzi. W szczególności dni, które wypisane są kolorową, wielką czcionką z pstrokatym podpisem ŚWIĘTA, nie powinny być kierowane cudzym zdaniem i cudzymi poglądami.
Niech każdy sam i według własnych predyspozycji wybiera odpowiadającą mu wersję spędzania owego czasu, bo czy ważne jest – czy przeleży je na leżaku w kurorcie w egzotycznym i słonecznym miejscu, czy przesiedzi się przy stole wraz ze swoją rodziną, gadając, śmiejąc się i popijając sobie, czy zabierając swojego psa, wyruszy w górską przygodę. Ważne, że świętuje.
Dlatego chciałbym życzyć jednym tradycyjnych, rodzinnych i ciepłych świąt, a drugim alternatywnych, niekonwencjonalnych oraz zgodnych z własnym sumieniem.
Żyjmy jak ludzi. Po ludzku.