top of page

Droga ewakuacyjna.

Nadszedł czas wysłania dzieci na wakacje. W lipcu i sierpniu pełni obaw powierzamy odpowiedzialność za najcenniejszy skarb naszego życia w obce ręce. Patrząc na dzisiejszą młodzież, nie znającą pojęcia dziargi, gry w wojnę, albo w kapsle niektórzy z nas chcą żeby nasze pociechy choć trochę wyrwały się z wirtualnej rzeczywistości poznając piękno realnego świata. Oczywiście mnóstwo wokół nas matek, które nie potrafią oderwać nawet nastolatków od przysłowiowego cycka. Tych temat poniżej poruszony nie dotyczy.

Nie tak dawno wszyscy Polacy byli wybitnymi specjalistami od alpinizmu, teraz mamy w kraju miliony trenerów piłkarskich. Za to poprzedniego lata, na koniec wakacji, cały naród specjalizował się zarządzaniu obozami harcerskimi.

Notatki do tego tekstu przeleżały w szufladzie niemal rok. Jest on dla mnie bardzo osobisty, chwilami brutalny, częściowo spisany z relacji i rozmów ze świadkami wydarzeń i choć na prośbę rozmówców edytowałem w nim wiele to liczę, że sens jego przekazu dotrze do Ciebie.

1. Prolog.

Jest 11 sierpnia 2017 roku. Piątek około 21:00. Jestem na urlopie, ale wysyłam pytanie do członków redakcji, czy obserwują informacje pogodowe i czy nie powinni dać na profilach portalu ostrzeżenia​ przed kolejną burzą​. Przychodzą uspokajające odpowiedzi. Patrzę ​n​a profil Łowców Burz, front jest na linii Wieluń - Wieruszów. Przesuwa się w kierunku Sieradz - Poddębice. Pojawiają się ostrzeżenia na profilach pogodowych, ale są też takie które uspokajają. Front ociera się o linie Pabianice-Poddębice i wędruje na północ wzdłuż linii Konin - Inowrocław.

O 22:58 filmuje sytuacje na niebie będąc kilkadziesiąt kilometrów od Włocławka publikuje post. Na niebie jest tak jasno, że można czytać książkę, ale jednocześnie nie słychać grzmotów!

​Ten post do dziś jest na moim profilu i kiedy go widzę cierpnie mi skóra.​

Kilka minut później jakieś 150 km w linii prostej na północ od miejsca, w którym jestem burza kładzie pokotem kilka km2 lasu. Jeszcze nikt nie wie, że na trasie żywiołu głęboko w lasach znajdował się obóz harcerski.

Suszek - malutka osada wypoczynkowa. Tylko 40 km dalej znajduje się zgrupowanie obozów Hufca Łódź-Bałuty, który harcerze opuścili kilka dni wcześniej. Członkowie dekwaterki (1*) maskują teren i obserwują co dzieje się na niebie... .

W jednostkach ratowniczych województwa pomorskiego rozdzwaniają się telefony. Ja kończę zimne piwo czytając radosne komentarze na profilach social media mieszkańców aglomeracji łódzkiej, cieszą się, że burza tym razem przeszła bokiem, bo poprzednia zdmuchnęła kilka drzew w Rąbieniu i na Teofilowie.

Rano w wielu domach w Łodzi i okolicach matki z przerażeniem w sercu i łzami w oczach czekają na informacje, czy ich dziecko żyje. Kto nie ma dziecka nie zrozumie jaki to strach.

2. Rozdział - Obóz harcerski

Wszystkie obozy co do zasady są bardzo podobne do siebie. Są głęboko w lesie. Nikt nie organizuje ich na obrzeżach miast czy nawet wsi. Niemal zawsze z obozu do najbliższych zabudowań jest kilka kilometrów. Obozy dziś to i tak nie to samo co przed 20 laty, nie mówiąc o tych w czasach PRLu. Dziś ze względu na wymogi UE rzadko dzieci mogą jeść z własnych menażek, w kuchni nie ma już parników, a ziemniaki obierają maszyny, bywa że jest pralka automatyczna i kabiny prysznicowe. Powiedzmy, że to już szczegóły. Dzieci dalej śpią w 10 osobowych namiotach bez podłogi, na kanadyjkach. W większych zgrupowaniach teren jest podzielony na podobozy rozrzucone wokół tzw. zgrupowania. Mimo ułatwień cywilizacyjnych jest to szkoła życia niespotykana dla większości dzieci. Właściwie to dopiero dziś, jako rodzic rozumiem coś co kiedyś było dla mnie dziwne, kiedy mamy dzieci przychodziły we wrześniu na zbiórki i dziękowały za to, że dziecko idąc do szkoły ścieli własne łóżko, a skarpetki nie walają się w talerzach na biurku. Tak, na obozie dzieci muszą same pościelić łóżko, same zadbać o higienę, rano przetrwać gimnastykę i większość czynności wykonywać "na gwizdek". Życie w takich obozach różni się skrajnie od tego do czego dzieci dziś są nawykłe w domu. Na obozie często nie ma zasięgu sieci komórkowych, a nawet jak jest to najczęściej obowiązuje całkowity zakaz używania komórek. Obóz trwa nawet 21 dni. Najcudowniejsze 3 tygodnie dla dziecka i rodziców w roku. Jedno poznaje świat, jak przeżyć bez technologii drudzy, jak można żyć bez dziecka.

Wszyscy jednak wiedzą, że to tylko taka umowa. Po takim czasie rodzi się tęsknota, która przypomina wszystkim, jak bardzo kochamy najbliższych. Łatwiej docenić miłość, na którą w pędzie dnia codziennego potrafimy nie zwracać uwagi.

aleksandrów łódzki

3. Rozdział - Dramat.

Burza jest czymś naturalnym na obozie. Czymś bardziej naturalnym niż w mieście. Dlaczego? Bo przyjmujemy ją taką jaka jest. Nie możemy pójść do pokoju, z którego jej nie widać. Nie możemy zamknąć okna. Zasłonić rolet. Podgłośnić muzyki. Udawać, że jej nie ma. Jest i żyjemy nią. Każde kolejne uderzenie wody wdziera się do wnętrza, każdy powiew wiatru może być tym, który przewróci ciężki od wilgoci namiot na nas. Już samo oberwanie stalowym masztem może być przyczyną kilku pamiątkowych szwów. Kiedy deszcz jest intensywny i/lub długotrwały każde mocowania, choćby najbardziej wymyślne nie wytrzymują, a kiedy wiatr jest silny każde drzewo i gałąź na nim może być śmiertelna. Podobnie jak doniczka z kwiatami na parapecie okna nad chodnikiem dla przechodnia. Tylko, że doniczki możemy schować na czas burzy, a gałęzi i drzew nie wytniemy, w końcu nikt nie chce budować obozu na lotnisku.

Dziś wyrosło całe pokolenie, które nie spędziło ani jednej nocy w lesie, które namiot widziało tylko na filmie, ewentualnie w sklepie turystycznym...

Jeśli nie byliście na obozie nie zrozumiecie, ale możecie spróbować sobie wyobrazić.​..

​Pada deszcz​...​

Pada kolejną godzinę, wszystko jest mokre, leżysz i obserwujesz płachtę dachu, czy nie zaczyna przeciekać, wiatr szarpie naciągami, trzeba co chwile wychodzić z młotkiem na deszcz i dobijać lub przebijać śledzie(2*), z czasem robi się coraz gorzej, wiatr smaga deszczem po twarzy, a najsilniejsi w zastępie i najbardziej doświadczeni muszą wychodzić i okopywać namiot, żeby woda nie wdzierała się strumieniem do wnętrza, ziemia nasiąka tak, że trzeba wbijać blondynki(3*) w miejsce śledzi żeby namiot przetrwał. Do tego ten wiatr. No i zrobiło się już ciemno. Zaczyna być strasznie. Jest po 22:00 zapada cisza nocna, ale tylko tak symbolicznie, trudno spać w odgłosach trzeszczących gałęzi i pomruków wiatru. Zastępowi i kadra podobozu i tak nie może zasnąć, muszą dbać o namioty. Kiedy jest bardzo źle dzieci muszą położyć się do śpiworów w ubraniach, buty na kanadyjkach(4*), żeby nie zmokły ale i żeby były pod ręką. Wiatr smaga namiotem, co jakiś czas na dach spada jakaś malutka gałązka z drzew, strasznie wygląda kiedy daje cień od ciągłych błyskawic. Wiatr wieje, deszcz pada, kadra jest zmęczona, przemoknięta, w butach chlupie, jedni walczą żeby nie zasnąć ze zmęczenia, inni nie śpią ze strachu, szczególnie dzieci. Trzeba do nich chodzić i rozmawiać, trzeba pokazywać, że wszystko jest w porządku, że to tylko deszcz i wiatr. Rano będzie słońce i pójdziemy się kąpać. Takie emocje hartują młodzież na lata, dają namiastkę strachu jaką przeżywali w trudnych chwilach nasi przodkowie.

W piątek o 23:00 było podobnie i wówczas przeszedł podmuch, który wg. świadków wydarzeń trwał najwyżej 3 minuty. To pozornie krótko, ale 180 sekund może trwać w nieskończoność. Wiatr uderza po koronach drzew, drzewa łamią się na wysokości 2 metrów, jakby ktoś jednym ruchem kosił zboże, dopiero kolejne podmuchy kładą drzewa z korzeniami. Wyobraźcie sobie, całość wydarzeń widzą tylko osoby będące poza namiotami, większość siedzi w namiotach nieświadoma sytuacji. Drzewa spadają na dzieci. Nawet nie biorąc pod uwagę siły wiatru to sam ciężar pni miażdży wszystko na swojej drodze. Nie ucierpią tylko ci których szczęśliwym trafem ratują gałęzie drzew wyhamowujące impet opadających pni. Nie ma żadnej siły, która może pomóc dzieciom. Bóg albo jak kto woli los decyduje które umrze od razu, komu połamie kręgosłup, a komu tylko nogi i ręce. Pomyślcie, że wszystko dzieje się przy przerażającym ryku wiatru, w którym nie słychać nic i całkowitych ciemnościach. Drobne gałązki są nie mniej groźne od całych drzew, bo latają zachowując się jak strzały wystrzelone z łuku. Kiedy uderzenie ustępuje wiatr wieje dalej, deszcz pada, a w przerwach między grzmotami słychać dziesiątki albo i setki przerażony krzyków dzieci przygniecionych gałęziami, leżących w błocie pod płachtami namiotów. Komu pomóc pierwszemu, ilu pozostało instruktorów zdolnych psychicznie i fizycznie reagować na sytuację? Nad głowami wiszą na poły przewrócone drzewa i gałęzie które mogą opaść w każdej chwili. Dookoła przerażający krzyk i płacz dzieci i ta ciemność. Paradoksalnie to dobrze, że krzyczą można do nich dotrzeć, krzyczą to żyją. Doświadczeni instruktorzy, którzy nie są ranni nożami rozcinają płachty, siekierkami obcinają gałęzie, by dostać się do dzieci. Jak w ciemnościach znaleźć bloczki i o co je zawiesić żeby podnieść pnie które miażdżą małe ciałka, gdzie są komórki, które jeszcze działają i nie przemokły w przesiąkniętych wodą ubraniach. Ktoś zadzwonił po pomoc? Ktoś przyjedzie nam pomóc? Jak tu trafią? Pod zwalonym pniem 100 letniego świerku układam w wodzie i błocie dzieci które przeżyły, muszą tam siedzieć przemoknięte, przerażone, w drugim końcu pomiędzy innymi dwoma zwalonym pniami układam na połamanych kanadyjkach, właściwie to tylko na ich płachtach ranne dzieci, jedne płaczą inne krzyczą, krzyk w ciemnościach słyszą pozostałe dzieci, krzyk zagłusza wołanie o pomoc tych dzieci które jeszcze nie wydostały się spod gałęzi. Na miejscu jest tylko kilku instruktorów, którzy muszą pomóc wszystkim. Przed każdym z nich decyzja, któremu najpierw usztywnić nogę lub rękę, a przecież trzeba reanimować nieprzerwanie, aż do przybycia ratowników, to dziecko przed którym przyklęknąłem. Młody instruktor to nie jest doświadczony na froncie wojskowy lekarz. Czy instruktor jest w stanie podjąć decyzję i przestać reanimować dziecko, by pomóc kolejnym, które mają szansę na przeżycie, czy nie przestawać, ale one tak krzyczą i ta wszechobecna ciemność i deszcz i wiatr, wydaje się że osłabił, ale znów pod wpływem naprężeń upada kolejne drzewo. Ziemia zadrżała, serca wszystkich zamarły, na chwilę zapadła cisza, czy kogoś uderzyło? Spadło gdzieś w okolicach rannych dzieci... biegnę. Spadło wprost na nie, ale leżały między pniami i nic się nie stało. Wracam. Zapomniałem gdzie leżał ten chłopiec, którego reanimowałem wszystko wygląda tak samo. Wiatr się uspokoił słuchasz szlochu i nawoływania dzieci które się szukają. Ktoś przerażająco krzyczy: CISZA! Zamknijcie się!

To instruktor, musi słyszeć dzieci pod płachtami namiotów. W plątaninie gałęzi, linek namiotowych i ubrań leży jeszcze wiele osób. Niektóre nieprzytomne. Widzisz takie dziecko i nie wiesz co zrobić. Jesteś dobrze wyszkolonym ratownikiem przedmedycznym. Wiesz, że kiedy zaczniesz je wyciągać możesz zabić. Przecież nikt na obóz nie zabiera kołnierzy ortopedycznych. Trudno wyciągam... jest zimna. Reanimuje... nie wiem ile mija czasu, ale kiedy podnoszę głowę widzę, że zrobiło się jaśniej, świta, ktoś mnie odsuwa od ciała. Strażak nakrywa ciało swoją kurtką. To była taka rezolutna dziewczynka. Wszyscy ją lubili. Nie mogę wstać. Ktoś mnie podnosi i ciągnie nad brzeg jeziora. Jakiś strażak. Nie rozumiem dlaczego płaczę. Właściwie nic nie czuję. Tracę przytomność.

Nie wiem ile czasu minęło. Ale okazuje się, że tylko kilka minut. Ktoś dał mi energetycznego batona. Połknąłem prawie na raz. Po kilkunastu sekundach uświadamiam sobie gdzie jestem i co się stało. Wstaje. Teraz dopiero zauważam, że wokół kręcą się ludzie których nie znam. Nie mają mundurów. Nie wszyscy. To strażacy. Dwóch siedzi pod drzewem i płaczą. To młodzi chłopcy. Niewiele starsi od moich zastępowych. Jak oni tu dotarli? Nie ma aut? W oddali tylko słychać syreny. Na jeziorze pływają łodzie. Nigdy tu ich tyle nie było... powoli wracają mi wspomnienia. Widzę Michała ma całe rękawy munduru we krwi. Pod czymś co przypomina bramę wjazdową obozu siedzi Grzegorz chyba śpi, nie. Jest tak zmęczony, że nie potrafi ustać. Z każdą chwilą coraz więcej dookoła straży. Dzieci zabrano na przyczepie do wsi. Siedzimy na zwalonym pniu w milczeniu, mija cała wieczność. Obok nas przechodzą kolejne grupy strażaków. Niektórzy zatrzymują się przy Michale pytając czy nie jest ranny, to przez ten mundur we krwi. Siedzimy dalej w milczeniu. W końcu pytam... skąd ta krew? Odpowiada: tej Paulince gałąź uszkodziła tętnice udową. Milczę. Nie miałem odwagi zapytać: czy dał sobie rade...

4. Rozdział - epilog

Czy kiedy słyszysz w radiu informacje o nadciągającej burzy musisz zadzwonić pod 112 i poprosić o ewakuację 259 osób? Na czyj koszt mają przysłać autobusy? Jakaś idiotka dziennikarka pyta: Czy była droga ewakuacyjna? Czytając ten bełkot, zdenerwowany w myślach odpowiadam sobie: Tak nawet 3 drogi, na południe, północ i wschód, każda w las. Jak wielu debili napisze jeszcze siedząc w fotelu swojego domu kolejną bzdurę? Wielu. Czytam niektóre z tych bzdur. Ilu z nich kiedykolwiek zarządzało bazą wypoczynkową w szczerym lesie dla kilkuset osób? Może to ta Marzena co jako dziecko po 2 dniach na obozie zadzwoniła do mamy żeby ją zabrała, bo tu nie ma bidetu, może to ten Kuba co w drugą noc dostał kocówę na obozie od kolegów za kapowanie zastępowemu i tatuś przyjechał go zebrać. Może to ci którzy uważają wyjeżdżających na obozy harcerskie jako przyszłych faszystów. Bo nikt normalny z własnej woli nie wysyła dzieci w dzicz bez prądu? Bo najszczęśliwsze dzieci to te, które spędzają czas z rodzicami na plaży w Hurghadzie ze smartfonem w ręku.

5. ROZDZIAŁ - WSPOMNIENIE

30 lat temu wiatr uderzył w namioty tak mocno, że gałęzie spadły na namioty. Jedna z gałęzi spadając przeszyła dach namiotu. Wiatr się wzmagał. Do namiotu wpadł nasz drużynowy: Ubierać się! Byliśmy już ubrani. Miałem 10 lat, byłem na pierwszym w życiu obozie i pierwszy raz z dala od rodziców. Było lato 1988 roku. Żyje jeszcze w Aleksandrowie wiele osób pamiętających tamten obóz Hufca Aleksandrów i tamtą burzę. Pamiętam strach. Pamiętam panikę, ustawiliśmy się na miejscu apelowym w szeregu wraz z innymi zastępami. Dziś nie wiem co było faktem, a co tylko wyobraźnią dziecka, ale dobrze pamiętam, jak przed szeregiem dzieci, przebiegła rozwrzeszczana i spanikowana druhna drużynowa. Jeden z instruktorów, brutalnie, jednym ciosem w twarz powalił ją na naszych oczach. Przestała wrzeszczeć, ktoś ją oparł o drzewo. Stała tak zakrwawiona, już tylko szlochając. Pamiętam, padła wówczas komenda wyjścia całym zgrupowaniem z lasu do najbliższej leśniczówki. Szliśmy przez las kilka kilometrów podczas wichury, która była przerażająca, ale w niczym nie dorównywała tej sprzed roku.

Tamto wydarzenie ukształtowało we mnie przekonanie, że decyzja o ewakuacji tak licznej grupy dzieci w trakcie trwania burzy jest dodatkowym narażaniem uczestników. Będzie ciężko, ale mimo to spróbuj wyobrazić sobie, jak trudno jest opanować 200 dzieci w kolumnie pieszej idącej w ciemności wąską drogą leśną podczas burzy. Wyobraź sobie, że jesteś instruktorem w środku kolumny długiej na grubo ponad 100 metrów, błyskawica uderza tuż obok, spanikowane dziecko rzuca się biegiem w las. Masz mniej niż sekundę na decyzję, pilnujesz dalej kolumny dzieci żeby się nie rozbiegli, czy rzucasz się za dzieckiem w ciemność? Jakąkolwiek nie podejmiesz decyzję, całe życie będziesz się zastanawiać co, by było gdybyś postąpił inaczej. Od mnóstwa czynników, na które nie masz wpływu i końcowego efektu zależy, czy podjętą decyzję uznasz za słuszną i jaki będzie miała ona wpływ na całe Twoje życie.

6. ROZDZIAŁ - EPILOG

Kilka dni temu spotykam młodszą koleżankę. Dziś jest już matką dziesięciolatka. Pyta mnie: czy są obozy harcerskie, wie że jest późno, ale nie zapisała jeszcze nigdzie syna, bo nie może się zdecydować gdzie go wysłać. Później przez kilka minut opowiada mi jak jej się podobało i jakie ma miłe wspomnienia po jej 3 obozach. Jaka to była niezwykła przygoda i ile same te wyjazdy, jak i harcerstwo nauczyło ją w życiu. Same superlatywy dojrzałej kobiety z perspektywy blisko 20 lat.

Po chwili rozrzewnienia nad latami doświadczeń z własnego dzieciństwa pada kluczowe pytanie do którego wydaje mi się, że dążyła od początku, albo nagle zwycięża w niej cecha charakteryzująca większość dzisiejszych rodziców:

- "Powiedz mi Adam, a tam na tych obozach teraz to też dzieci tak muszą uczestniczyć w tych biegach po lesie? Mój to nie może tak biegać, bo on by się zgubił, umarłby w lesie z przerażenia gdyby musiał na chwilę zostać sam. On nie potrafi podejmować takich decyzji, jak to my kiedyś (...)".

Stałem w milczeniu, w szoku, resztą sił starając się nie wypalić czegoś wulgarnego. Stała przede mną dojrzała matka, którą pamiętam jako rozważną i odpowiedzialną dziewczynkę. Kobieta z wieloletnim doświadczeniem harcerskim.

Polecamy. Źródło: www.niewiadomska.com/rysunki

Na pewno? Czy współczesne pokolenie jest inne od poprzedniego? Moim zdaniem są tak samo odpowiedzialni i rozważni, jak my. Trzeba jednak dać im szansę to pokazać. Podejmowanie samodzielnych decyzji w trudnych, stresujących sytuacjach, akceptowanie porażek i błędów, wyciąganie z nich wniosków w celu podjęcia kolejnej decyzji to zbyt wiele dla naszych dzieci? W imię chorej nadopiekuńczości wprowadzamy w brutalny świat pokolenie niedojrzałych emocjonalnie istot.

Dajemy grupie polityków cwaniaczków i zarządzającym korporacjami taki wymarzony prezent. Pokolenie obywateli, które bezwarunkowo akceptuje, podejmowane za nich, dla nich jedynie słuszne decyzje, pokolenie obywateli którym wystarczy trzydziestosekundowa reklama tv by wygenerować potrzebę.

Jak Twoje dziecko spędzi te wakacje? Dwa miesiące w roku to szmat czasu, wyniesie jakieś doświadczenie? W lęku i strachu będzie uczyć się odpowiedzialności, czy spędzi kolejne tygodnie wpatrzone w ekranik obserwując swój wymarzony ideał i nigdy nawet nie pomyśli, żeby próbować samemu dążyć do osiągnięcia celu?





1. Dekwaterka - potoczne określenie na proces zwijania zgrupowania obozów na zakończenie wakacji


2. Śledź - takie coś, najczęściej metalowe, przypominające powyginany kawałek stalowego płaskownika, służy do mocowania linek stabilizujących namiot do ziemi

3. Blondynka - nie, to nie kobieta o jasnych włosach, to twarda, drewniana (rzadziej stalowa) belka o długości około 1 m, służy jako element polowego łóżka.

4. Kanadyjka - określenie łóżka polowego

*********************************************

Opisane sytuacje nie są dokumentalnym zapisem wydarzeń, a jedynie luźną i subiektywną relacją powstałą na podstawie własnych doświadczeń i opisów moich rozmówców, którzy zastrzegli sobie anonimowość.

Najnowsze artykuły
Archiwum
Podążaj za nami
bottom of page